Lombok - sztuczny uśmiech Indonezji
Podróż z Bali na Lombok trwa zaledwie 20 minut. Samolot nie
zdąży porządnie wznieść się w powietrze, a już zniża się do lądowania. Te dwie
wyspy są odległe od siebie dosłownie o kilkanaście kilometrów w linii prostej,
ale już na pierwszy rzut oka widać, że należą do dwóch różnych światów. Pierwszy oddech po wyjściu z lotniska i już
wiemy – jest lepiej. Po ponad tygodniu spędzonym w gorącym, wilgotnym klimacie
Bali z niecierpliwością czekaliśmy na równie gorący, ale już suchy klimat
Lomboku.
Kuta Beach, Lombok. Zdjęcie zostało zrobione w połowie października, czyli pod koniec pory suchej. |
Pomiędzy Bali a Lombokiem przebiega tzw. linia Wallace’a,
czyli teoretyczna linia dzieląca dwie krainy zoogeograficzne: orientalną
(południowoazjatycką) oraz australijską.
Najprościej mówiąc linia Wallace’a dzieli Indonezję na dwie
części: wszystko co na północny-zachód ma klimat typowo południowoazjatycki,
znany nam z Tajlandii, Malezji czy Wietnamu. Jest gorąco, ale wilgotno,
wszędzie panuje bujna roślinność o intensywnej zieleni, bardzo spektakularnej
zwłaszcza w porze deszczowej. Z kolei
wszystko co na południowy-wschód przypomina Australię – jest gorąco i bardzo
sucho. W ciągu dnia okołorównikowe słońce – niezatrzymywane przez tak częste na
Bali deszczowe chmury – tutaj bardzo szybko daje się we znaki. Pod koniec pory
suchej cała roślinność jest skurczona do granic możliwości – w oczekiwaniu na upragniony
deszcz próbuje chronić ostatnie krople cennej wilgoci.
Przebieg linii Wallace'a (źródło: http://www.abc.net.au/science/articles/2013/11/07/3885420.htm) |
Prawdopodobną przyczyną
powstania takiego zróżnicowania we florze i faunie była plejstoceńska epoka
lodowcowa, podczas której poziom mórz opadł o ponad 120 m, przez co takie wyspy
jak Bali, Jawa czy Sumatra stały się częścią głównego kontynentu azjatyckiego.
Natomiast zbiegający się z linią Wallace’a rów oceaniczny był na tyle głęboki,
że już wtedy odizolował południowo-wschodnie wyspy wraz z zasiedlającą je florą
i fauną.
Mawun Beach, Lombok |
Skuszeni piaszczystymi plażami i gorącym klimatem z
niecierpliwością czekaliśmy na tą część podróży. Szybko jednak okazało się, że
możemy zapomnieć o beztroskiej atmosferze wypoczynku i otwartości mieszkańców,
do których tak bardzo przywykliśmy podczas pobytu na Bali. Lombok jest wyspą
islamską i – mimo, że nie jest to tak radykalna forma islamu jak na Bliskim
Wschodzie – kulturowy dystans jest namacalny. Południowe plaże Lomboku w
istocie są przepiękne, ale jest to tylko obrazek przykrywający smutną
rzeczywistość tego miejsca – wszechobecną biedę, brud i brak powszechnej edukacji.
Lombok to miejsce, w którym mieszkańców a przyjezdnych
dzieli duży dystans. A właściwie przepaść. Kulturowa otchłań, do której wpadają
wszystkie nasze wyobrażenia o rajskich wakacjach. Miejscowe kobiety chodzą
opatulone od stóp do głów – tak jak nakazuje religia. Nakazy te jednak nie
obowiązują turystów, z czego chętnie korzystają długonogie Australijki przechadzające
się po plażach w skąpych bikini. Przechadzają się za milczącym przyzwoleniem
miejscowych mężczyzn, którzy intensywnie obserwują każdy ruch. Obserwują, bo
nic innego zrobić nie mogą. I wcale nie dlatego, że jakiekolwiek natarczywe
zachowanie byłoby niekulturalne. Nie, to się po prostu nie opłaca. W tym
miejscu islamska kultura bardzo dobrze wpisuje się z bezlitosny kapitalizm – im
więcej zaoferujesz tym większy będzie z tego pieniądz. A że zagraniczni turyści
cenią sobie wolność i swobodę obyczajów – cóż, klient nasz pan. Jeden
nieszczery uśmiech, łamany angielski i pieniądze już są w kieszeni. Z takiego
zachowania wyrasta dziwaczna, kanciasta, nieoswojona turystyka – szyty grubymi nićmi
potworek, zlepek zapożyczeń z innych kultur.
Tak jak na Bali infrastruktura jest naturalnym przedłużeniem
tamtejszej bogatej kultury, tak tutaj jest czymś sztucznym, zbudowanym na siłę
betonowym kurortem pośród niczego. Chociaż słowo „zbudowany” jest tutaj mocno
przesadzone. W rzeczywistości w miejscowości Kuta, w której spędziliśmy
większość czasu, dopiero buduje się ogromy kompleks kurortów – Kuta Mandalika. A buduje się powoli, bo
chociaż pieniądze od inwestorów płyną to ktoś jeszcze musi wykonać fizyczną
część pracy. Wziąć łopatę i kopać. Z tym natomiast ciężko, bo mieszkańcy nie
garną się do pracy – wygodniej jest siedzieć pod palmą i zabijać czas. Poza tym
często brak im najprostszych umiejętności.
Podczas jednego ze spacerów wzdłuż plaży zdarzyło mi się
spotkać mężczyznę usiłującego zbudować chodnik. Z niezrozumieniem spoglądał on
na kilka krzywych, ułożonych przez siebie płyt, spomiędzy których wystawały
placki mokrej jeszcze zaprawy. To nawet nie to, że wyglądał jakby ktoś dosłownie
10 minut wcześniej powiedział mu jak działa cement. On nie wierzył nawet, że to
co właśnie zrobił ma jakąkolwiek rację bytu. Dla niego to była totalna
abstrakcja. Sic.
Obowiązek szkolny na wyspie praktycznie nie istnieje, więc
mieszkańcom daleko do chociażby podstawowej edukacji. W każdy dzień tygodnia
plaże Lomboku przemierzają grupy dzieci, które zamiast siedzieć w szkole usiłują sprzedać ci bezwartościowe,
sznurkowe bransoletki. Najmłodsze z nich nie ma jeszcze 3 lat i ledwo
chodzi. Nikt nie chce kupować, bo o tej porze roku turystów jest niewiele, ale
to nie przeszkadza im w dalszych próbach. Przychodzą raz, drugi, trzeci… I tak
cały dzień. Za którymś razem nie wytrzymuję i uciekam się do zawsze działającej
strategii:
- I will buy one if you can guess where I am from - mówię.
- Brasil! France! Australia! Kuta! America! – przekrzykują się nawzajem. Mieszają ze sobą nazwy państw, kontynentów i pobliskich miejscowości, ale oczywiście żadna z nich nie jest nawet bliska prawdy.
- I will give you some help: my country lies in Europe.
- Euro? You have euro? I want euro! – od razu krzyczy jeden z nich.
Na samo wspomnienie o euro całej reszcie od razu świecą się oczy. Nic innego już się nie liczy. Przestają nawet udawać miłe i dobrze wychowane.
- I will buy one if you can guess where I am from - mówię.
- Brasil! France! Australia! Kuta! America! – przekrzykują się nawzajem. Mieszają ze sobą nazwy państw, kontynentów i pobliskich miejscowości, ale oczywiście żadna z nich nie jest nawet bliska prawdy.
- I will give you some help: my country lies in Europe.
- Euro? You have euro? I want euro! – od razu krzyczy jeden z nich.
Na samo wspomnienie o euro całej reszcie od razu świecą się oczy. Nic innego już się nie liczy. Przestają nawet udawać miłe i dobrze wychowane.
Dzieci dzień w dzień chodzą po plaży usiłując sprzedać bezwartościową biżuterie. Mawun Beach, Lombok. |
Wyłaniający się z tego wszystkiego obraz Lomboku jest niezwykle przygnębiający. Bieda, pracujące dzieciaki i brak jakiejkolwiek edukacji. Dodatkowo wszystko tonące w brudzie – tony śmieci przewracają się na poboczach, w domach i na plażach. Nikt nie sprząta – po co? W sumie to nawet śmietników nie ma, więc i tak nie byłoby gdzie wyrzucić… Niech leży tak jak jest.
Czytam ostatnio książkę Pauliny Wilk „Pojutrze”. Autorka opisuje tam Dubaj, jako jedno z miast z przyszłości, zbudowane de novo na kawałku pustyni. Coś z niczego:
„ Dubaj to nowość w pustce, rzeczywistość niezakorzeniona i pozbawiona przeszłości, więc nikomu ona nie ciąży. Piećdziesiąt lat temu miasto było skromnym zawiązkiem, drzemiącym w upale portem, w którym pracowali poławiacze pereł. (…) Osiemnaste stulecie trwało tu chronione pustynnym wiatrem aż do XX wieku – świat się przeobrażał i ekscytował, wojował i unowocześniał, a tu czas jakby zapomniał się, zasiedział”.
Przechadzając się po plażach Lomboku miałam podobne
przemyślenia. Straszące, nieukończone betonowe konstrukcje w końcu przemienia
się w nowoczesne kurorty dla zagranicznych turystów. Nie minie kilka sezonów i
z obecnych półdzikich plaż niewiele zostanie. Różnica w tym przypadku polega na tym, że Dubaj
jest miastem mającym wizję i pomysł na siebie – dla wielu kontrowersyjny i nieprzystępny,
ale jednak imponujący. Tutaj natomiast wizji brak. Zamiast pomysłu –
kopiuj/wklej z zagranicznych broszur turystycznych. Pieniądz się będzie
zgadzał, tylko wyspy szkoda, bo pod względem geograficznym to jest naprawdę
niesamowite miejsce.
Sklep z żywnością w Kucie. Taki widok raczej nikogo tam nie dziwi. |
Bazarek koło plaży - do wyboru jest cukier w każdej postaci: cukier w saszetkach z kawą, cukier w napojach, cukier w słodkich przekąskach. Wszystko niewiadomego pochodzenia i niewiadomego smaku. |
Stacja benzynowa. Kuta, Lombok. |
Stoisko z lokalnymi wyrobami. Kuta, Lombok. |
Bazar z lokalnymi wyrobami. Pomiędzy budynkami zalega nikomu nieprzeszkadzający śmietnik. Kuta, Lombok. |
Przy okazji lokalnych uroczystości kobiety, wyjątkowo bez nakryć na głowach, mogą prezentować swoje wdzięki... |
...najczęściej wygląda to jednak tak. |
Komentarze
Prześlij komentarz